„Po raz pierwszy o buraku wspomina jeden z dokumentów pochodzących z Babilonii. W roku 722 p.n.e. uprawiano go w ogrodach króla Meodaka-baladana, pod nazwą selqu.”
Wikipedia
Tęcza tęczą, a jak to mówią, jeść się chce. Dzisiaj przyrządzimy buraki. Na rzadko. Na miękko. Bez specjalnych skrupułów. Póki co, jakbyśmy nie byli wygadani i jakich kabli byśmy nie podłączyli do nie wiadomo czego i tak drodzy babilończycy w końcu buraka trzeba zjeść i strawić i wydalić. Dlatego nie ma co się specjalnie wkręcać w babiloński amok. Lepiej iść do lasu i pooddychać świeżym (powiedzmy) powietrzem. To wszystko tylko udaje rzeczywistość.
To hiper realna gra planszowa – symulacja. Nie ma co dramatyzować. Mój sposób na tą zupę jest taki, że ostre klimaty wrzucam na polany oliwą (która została zakupiona na niewiarygodnie „indyjskim” rynku na warszawskich Bielanach, jak i reszta warzyw, ponieważ tam przyjeżdżają także prawdziwi rolnicy, co prawda nie krzyczą, że są „ekologiczny”, gdyż jak wiemy w pełni ekologiczny w tych czasach jest tylko szczyt klimatyczny w Warszawie i ulotki na „ekologicznych produktach” i produkty kilku uczciwych ludzi) garnek.
W skład hard core metal Group wchodzi prawdziwa papryka chilli, czosnek, czerwona cebula i imbir. Zatem ogień, garnek, oliwa i hard core metal Group. Pozwalamy garnkowi zagrać na ogniu co najmniej 5 minutową solówkę. Gdy temat jest już rumiany schładzamy go Tamari, lub po ludzku sosem sojowym. Albo z japońska 醤油. Wtedy już temat nabiera zapachu i koloru. Dajemy kilka kropli cytryny i posypujemy majerankiem. Więcej oliwy jeszcze, bo jesień, a mięsa nie przyrządzamy. Dalej ziemniaki w kostkę i przetarte na tarce warzywa: burak, marchew i korzeń pietruszki. Pieprz i sól. Dusimy temat. Wrzucamy gatunek brunatnic z rzędu listownicowców zwanych „Wakame” znów trochę cytryny i tymianku. Zalewamy wrzątkiem. Ziele angielskie i liść laurowy. Teraz następuje seria wolnych romantycznych ballad o miłości zatem już nie dotykamy garnka pozwalamy mu tańczyć na ogniu w spokoju co najmniej godzinę.
Dolewamy później barszczu białego i kończymy temat. A na drugie co?
Naleśniki eksperymentalne. Z mąki orkiszowej (na zdjęciu naprawdę dobra) z dwóch jajek (brudne jaja od baby) i mleka. Można bez mleka bez jajek tak zwany styl wegański. Naleśniki to usmażyć nie jest trudno. Ale eksperyment jest w polewie. Szpinak na parze, masło roztopione mus rabarbarowy i starty oscypek od górala, albo tego co się za niego przebrał. Wzbudza to pewne kontrowersje w podniebieniu. Smak dziwaczny, bo niby czemu zawsze się pisze w tych kulinariach, że dobre? My napiszemy (czemu My jak Ja) oryginalne, ciekawe, dziwne i kontrowersyjne.
To tyle z tęczowym pozdrowieniem – smacznego.